Ostatnio w serwisie Warszawa pojawił się ciekawy artykuł od warszawskiej radnej Aleksandry Shaybal-Rostek. Pani Aleksandra działa w tej sprawie. Podobnie jak Daniel Łaga, który zwrócił się do nas z prośbą o udostępnienie tej petycji.
Petycja dostępna jest pod tym adresem. Drukujcie, podpisujcie, przekazujcie do Urzędu Miasta. Niech wiedzą, że 105 może być równie dobre dla Powiśla jak 155 :).
Będę biegał – takie postanowienie miałem na 2012 rok. To znaczy wrócę do biegania, bo kiedyś już biegałem. W liceum całkiem nieźle, ale to było w poprzednim tysiącleciu. Także, we wrześniu 2012 kupiłem sobie buty, ale musiały trochę poczekać na lepsze dni. Leżały prawie rok w szafie. Za namową Dawida zapisałem się na początku września na Biegnij Warszawo – bieg na 10 km będzie miał miejsce 6 października 2013. Pomyślałem sobie, że nie mogę dać plamy, tym bardziej że będę reprezentował barwy www.mojepowisle.com, poza tym żona będzie patrzeć.
Realizacja
No i wciągnąłem się, przez ostatnie 3 tygodnie przebiegłem więcej niż przez ostatnie 6 lat. Oczywiście biegam na Powiślu – chyba najlepszym miejscu na świecie do biegania. Data 29 września 2013 przeszła do historii – po raz pierwszy przebiegłem 10 km w czasie 1:02:53. Wiem, szału nie ma, ale dla mnie to jak wejść na Mont Everest. Z zawiązanymi oczami. W zimie. Tyłem.
Po tym biegu mam dwie konkluzje:
1. Bieg na pięć km i na dziesięć km niczym się nie różnią od siebie. Jak zapanujesz nad oddechem to robienie kolejnych kroków jest tak oczywiste, że biegniesz dalej. Pierwsze pięć jest kluczowe żeby myśleć o drugich pięciu.
2. Powiśle i Warszawa bardzo pomagają w biegu, o szczegółach niżej.
Biegam na Powiślu
No dobra – szczegóły tego epokowego wydarzenia. Zacząłem, tradycyjnie, przy szkole na Kruczkowskiego – trochę za szybko jak zawsze na starcie. Biegłem w stronę Czerwonego Krzyża – do kamienicy pod dwoma adresami. Potem przy szpitalu i pod mostem średnicowym – tam dopadły mnie zapachy z kuchni szpitalnej albo z naszego zagłębia klubowego. Niezbyt to pomogło, jeść mi się chce chyba. Dalej pobiegłem za osiedlem Patria, przez Park Janiny Porazińskiej, między blokami do Ludnej. Wbiegając na Czerniakowską miałem już pierwszy kilometr na liczniku – zero zmęczenia. Potem rzut oka na pomnik Sapera i w drugą stronę na schody. Super miejsce, mogłoby być tylko lepiej oświetlone.
Z Czerniakowskiej przy kościele skręcam w Górnośląską i już drugi kilometr leci. Chodnik trochę krzywy. Potem skręcam w Rozbrat, jakimś cudem unikam kolizji z rowerzystą – był równie przerażony jak ja. W R20 jakiś rodzinny obiad – patrzą na mnie jak na zjawę – ulice puste prawie, poza rowerzystą – niedoszłym mym zabójcą. Przebiegam pod trasą Łazienkowską i wbiegam na Myśliwiecką – po jednej stronie Trójka, po drugiej tereny Legii. Jest moc – nie ma nikogo a ja sobie patrzę na Zamek Ujazdowski – szkoda, że nie jest oświetlony, robił by lepsze wrażenie.
Biegnę w stronę Łazienek – zamknięte już o tej porze. Ambasada Indii ładnie rośnie – niedawno krzaki były tylko a teraz już dwa piętra. Skręcam w Agrykolę – trzeci kilometr za mną. Czuję się świetnie, nie ma nikogo, palą się tylko latarnie gazowe – trochę mrocznie. Mam wyobrażenie, że jestem w XIX wieku, mijam króla Sobieskiego z Turkami pod kopytami a po lewej stronie piękny widok na Pałac na Wodzie. Nawet nie myślę o tym aby podbiegać pod Agrykolę – to że biegam po nocy nie znaczy, że jestem wariatem. Skręcam w aleję prowadzącą do Placu Zabaw, nikogo a szkoda bo jest co oglądać – biegnę wzorowo, a poza tym park z jasnymi latarniami prezentuje się niesamowicie.
Pierwotny plan – wracam do domu – zmieniam na – biegnę pod górę. Ścieżką w parku wzdłuż Myśliwieckiej wspinam się pod górę – nie jest łatwo. Na wysokości ulicy Profesorskiej łapię czwarty kilometr. Ciągle pod górę – ale jakby lżej. Wbiegam na Piękną, ambasada Francji, Kanady i skręcam w Aleje Ujazdowskie. Na placu Trzech Krzyży więcej ludzi, mijam też pierwszego dziś biegacza, tradycyjne pozdrowienie i sił zdecydowanie więcej.
Nawet nie zauważyłem a to już piąty kilometr, przy Instytucie Głuchoniemych. Na Książęcej łapią mnie światła – dwa kółka zanim zmienia się na zielone. Nowy Świat trochę ludzi siedzi w knajpach, ogródki już w większości zwinięte – zimno już jak cholera a jednak im chce się siedzieć i patrzeć jak biegnę.
Nowy Świat nocą
Słyszę jak Pani “Grażyna Endomondo” mówi do mnie, że już szósty kilometr. Świętokrzyska rozkopana w stronę Tamki – w sumie w obie strony rozkopana. Planowałem zbiec w dół, ale to już sześć kilometrów – może dam radę przebiec dychę? – przeszło mi przez głowę pierwszy raz tego wieczora.
Krakowskie Przedmieście nie jest zalane słońcem tylko turystami. Dość dużo ich jak na tą godzinę – i dobrze. Myślę sobie – jeszcze żeby tylko na Powiśle zeszli. Ja zaraz tam dotrę – wybrałem sobie Karową, bo lubię wiadukt i poza tym zawsze to spadek rozłożony w czasie. Bristol pięknie oświetlony, całe Krakowskie robi super wrażenie, ale wiadukt Markiewicza to europejski obiekt – aż się chce robić te kółka. Ktoś akurat robi zdjęcia Syrenki, biegnę, nie przeszkadzam. I już siedem na liczniku. Szybkie przeliczenie trasy i wybieram kierunek na Mariensztat – cel już mam w głowie – dziesięć kilometrów.
Dzwoni moje wsparcie: Magda – tak kochanie, biegnę dychę! – ledwo dyszę – uważaj na siebie – słyszę w odpowiedzi. No pewnie, że będę ale najpierw muszę dobiec. Kawałek Furmańską, potem Bednarska i skręcam w Dobrą. Biegnę w stronę BUW – jest już osiem kilometrów. Przy BUW uświadamiam sobie dopiero, że znów biegam na Powiślu! Już wyjaśniam dlaczego Powiśle pomaga: biegniesz i widzisz fajne miejsca, które znasz lub chcesz poznać, nic tylko biec i się rozglądać i cieszyć się tym wyjątkowym miejscem w którym mam szczęście żyć. BUW pięknie oświetlony, biegnę zobaczyć jak wygląda Centrum Nauki Kopernik. Też ładnie, ale szału nie ma od strony Wybrzeża Kościuszkowskiego. Obiegam mur elektrowni, rzut oka na most Świętokrzyski – stoi jak stał. Skręcam w Zajęczą i znowu w Dobrą. Już dziewiąty kilometr.
Mijam pocztę, Alchemicusa, WarsandSawa, Rowery Bajery i dobiegam do Solca. Skręcam w Solec w stronę Tamki i marzę żeby się nie przewrócić, czuję, że prąd mi się kończy pomału. Mięsny, fryzjer, po drugiej stronie pralnia, Mr. Pancake, księgarnia, fryzjer i już widzę warzywniaczek. Jeszcze 350 metrów do dychy. Nie dam rady chyba – kolejna chwila zwątpienia dziś, mijam Heritage, Piekarnia Lubaszka i wbiegam na Tamkę. Czy pisałem już, że Powiśle pomaga?
Tamka nocą – piękna nagroda na koniec biegu
Na przystanku parę osób, ktoś macha do mnie no i ten widok. Pałac Ostrogskich w pełnej krasie – dodatkowe siły na ostatnie metry. Dziesiąty kilometr mijam mniej więcej w miejscu z którego zacząłem. Jeśli ktoś przełamał kiedyś swoją słabość to wie o czym mówię: ogromna euforia, niesamowita moc i przekonanie, że kolejnych dziesięć już będzie łatwiejsze. Jestem Panem Świata! Powiśle kocham Cię! Gęba mi się cieszy, pomimo, że padam na nią.
Podsumowanie
Gorąco polecam tą trasę – trzeba się pomęczyć na podbiegu, zobaczyć co w mieście słychać i obiec Powiśle w koło. Zachęcam generalnie do biegania – 90% sukcesu to głowa i stała walka ze swoją psychiką. Stawianie sobie małych celów i ubieranie ich w duże. Do zobaczenia na trasie.
Ps. Jeśli chcecie dopingować Monikę, Dawida i mnie podczas biegu na 10 km to zapraszamy 6 października od 12:00 na trasę biegu Biegnij Warszawo. Trasę biegu znajdziecie poniżej.